wtorek, 25 grudnia 2012

pain is ready, pain is waiting. primed to do it's educating.

zdecydowanie za dużo myślę ostatnio o życiu. rozpisuję w głowie różne alternatywy i zastanawiam się, która z nich będzie najlepszym wyjściem. która będzie najbardziej odpowiednia. która najbardziej realna. która zadowoli moich rodziców. która zadowoli mnie. nie ma niestety jednej wspólnej wersji.

standardowy zestaw pytań i zażaleń. dlaczego jestem taka, a nie inna. czemu robię to, a nie robię tamtego. czemu zachowuję się w taki, a nie inny sposób.

nic nie jest tak jak być powinno.


czwartek, 20 grudnia 2012

w moich snach nowy jork. a na wyciągnięcie ręki "tylko" bratystława i praga. to może być fajny rok.

ale jeszcze. przygotowuję się na najbardziej psychicznie męczący okres w roku. przedświąteczne dni to w moim domu koszmar i rozstrojone nerwy.

sobota, 15 grudnia 2012

we tried so hard in every way to settle down and fill our frames.

zima. weekendy spędzane w ciepłym mieszkaniu i wygodnym łóżku. na biurku kubek kawy i książka. wzrok tępo wbity w widok za oknem. i regret nothing. no może tylko czasem.

sobota, 8 grudnia 2012

it just takes a while to travel from your head to your fists.

rozstrojone nerwy. cały tydzień zapierdolu w pracy nie męczy tak bardzo jak jeden taki dzień. w głowie milion myśli od kurwa do ja pierdole. a gdzieś pośrodku mnóstwo wątpliwości. chce się tłuc talerze. dużo talerzy.


poniedziałek, 26 listopada 2012

come on take a ride, the city looks so dull.

muzyka kamp! przywodzi mnóstwo ciepłych myśli i fajnych obrazów z przeszłości. pierwszy open'er, którym zaciągało się jak najlepszym na świecie papierosem. a rok później w śp. łodzi kaliskiej razem z m. byliśmy świadkami jak chłopaki nie mieli gdzie zejść przed bisami. tęsknię za takimi momentami.

i nie mogę pojąć jak można wypuścić taką płytę pod koniec listopada. to powinno być prawnie zabronione, bo może powodować depresję i myśli samobójcze. 

kamp! - cairo

niedziela, 25 listopada 2012

pain and misery always hit the spot. knowing you can't lose what you haven't got.

berlin wita nas słońcem, by później dać sporo chłodu. travelowy głód obudził się z dość głębokiego snu i chce więcej. w głowie układam więc plan, by w kwietniu znów sięgnąć po plecak i wsiąść w pociąg.

kolejny dyplom na koncie. i myślę, że na to życie już wystarczy.

życie stało się bardzo monotonne. każdy dzień wygląda tak samo, zaczyna i kończy się o tej samej godzinie, składa się z tych samych posiłków, tych samych twarzy. póki co approved. do wiosny.

niedziela, 28 października 2012

nagle zdajesz sobie sprawę, że nic już nie będzie takie jak wcześniej. nie masz już 20 lat i nie możesz robić wszystkiego na co masz ochotę bez poniesienia żadnych konsekwencji.

musisz liczyć, myśleć, wybierać. i próbować zachować w tym wszystkim chociaż cząstkę samego siebie. tylko wtedy jest znośnie.

nawet w deszczu można pokonać długie dystanse w mieście k. i mieć z tego wiele radości, nie tylko tej gastronomicznej. dla paru takich chwil warto odstawić liczenie i myślenie na później.

sobota, 20 października 2012

no expectations, they will only make you weak.

życie zwalnia, wycisza się. coraz mniej w nim znajomych głosów. przestały pojawiać się nowe. czuję, że wracam do punktu wyjścia.

niedziela, 7 października 2012

ta jedna sprawa, która siedzi mi w głowie. 
wolałabym, żeby zniknęła. 
chciałabym, żeby się rozwiązała.

wtorek, 2 października 2012

I'm chasing tales from the past. the only treasure that doesn't last.

ten wrzesień trochę poprzewracał mi w głowie. spędzenie kilku chwil z ludźmi z zamierzchłej przeszłości pozwoliło spojrzeć trochę inaczej na pewne sprawy.

finansowe wyjście na prostą jeszcze trochę zajmie. a póki co tylko ciągłe liczenie w głowie, dylematy i priorytety.

coraz mniej ostatnio ludzi, wybory same się dokonują, takie życie. karma, baby.

pół roku minęło w mgnieniu oka. nie chcę wybiegać zbyt daleko w przyszłość, ale to się dzieje jakoś tak automatycznie.

zima nie przeraża, bo przecież zawsze wolałam zakrywać ciało niż je eksponować.

berlin calling.

niedziela, 16 września 2012

czasem sentymentalna jestem do bólu. a wódka wzmaga doznania i wrażenia. 

to jeden z tych momentów kiedy chcę by czas się zatrzymał. mimo, że czuję się jak zupełnie inna osoba, to jednak nie jest mi z tym źle. i wiem, że kiedyś pewnie tam wrócę.

martwi mnie to, że zaczynam innym zazdrościć życia, które do tej pory mnie jakoś nie interesowało.

niedziela, 2 września 2012

on a cold day, nothing's gonna stop us 'cause on a cold day, you can see forever.

weselne przygody i białe suknie nigdy nie robiły na mnie wrażenia, ale widząc ostatnio w takiej sytuacji dziewczynę, którą znam całe życie autentycznie zrobiło mi się cieplej na sercu i pomyślałam sobie przez chwilę, że też kiedyś chciałabym się w taki sposób szczerze uśmiechać.

wrzesień zaczyna się chłodno, lecz radośnie. podobno temperatura ma jeszcze dobić do trzydziestki.

wiecie, jestem trochę nie z tych czasów, bo dla mnie są ważniejsze rzeczy od pieniędzy. ot, taki spokój ducha. a pieniądze zawsze się jakoś znajdą, prawda?

środa, 25 lipca 2012

czas mija tak szybko, że open'er został już tylko w mojej pamięci, na kilku zdjęciach i jednym nadgarstku. ale wakacje jeszcze się nie skończyły. przed nami kolejne porcje wrażeń.

nie wiem co się ostatnio ze mną dzieje, ale mam ochotę puszczać głośno muzykę i tańczyć do upadłego.


piątek, 15 czerwca 2012

stabilizacja pewnych aspektów codziennego funkcjonowania. powroty z pracy o bardzo przyzwoitej godzinie. póki co jeszcze nic na poważnie nie spierdolonego a pisanie po rosyjsku sprawia frajdę. korpo klimat już jak mój własny mikroklimat. nowa umowa, nowa kwota. tak trochę na zachętę. 

jedyne co spędza sen z powiek w tym momencie to brak porozumienia w tych kilkudziesięciu metrach kwadratowych. potrzeba mi trochę przestrzeni i własny kąt. ale jeszcze trochę. bo przecież fajniej mieć nowe trampki i pojechać nad morze.

19 dni do openera. ten będzie inny, bo wywalczony z ogromnym trudem i uporem. nie lubię mieć długów wdzięczności, ale dla tej sprawy warto się poświęcić.

sobota, 12 maja 2012

ludzie są jednak bardziej jak krótkie, jednorazowe epizody, niż wieloletnie tasiemce, którymi podobno tak bardzo gardzimy, ale gdzieś tam skrycie oglądamy i z niecierpliwością czekamy na kolejny odcinek.

i to jest trochę tak jak oglądanie kolejnego sezonu ulubionego serialu - nie jest już tak emocjonujący jak na początku, ale oglądasz, bo liczysz, że wklepią Ci jakąś nową ciekawą postać, która przewróci wszystko do góry nogami. i tak, zawsze ktoś taki się pojawia i życie na chwilę staje się bardziej emocjonujące, ale niestety zawsze kończy się szybko i boleśnie, upadkiem albo roztrzaskanym mózgiem.

no bo nie oszukujmy się, scenarzysta robi nas wszystkich w chuja.

środa, 9 maja 2012

jeden z tzw dobrych dni. słońce, czekoladowy muffin, pierwsze, jeszcze nieśmiałe zdjęcia, m., cafe szafe, a tam cała płyta yeasayera w głośnikach.
 
i ciągle mnie zadziwia i onieśmiela jak zupełnie obcy ludzie zagadują w różnych miejscach i gratulują świetnego koloru włosów.

niedziela, 6 maja 2012

lato bez openera będzie smakować inaczej. pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć.

zaczynam zdawać sobie sprawę z tego, że mamy takie życie jakie sobie wybieramy. bardziej bądź mniej świadomie. szkoda, że nasze decyzje są często tak różne, chociaż podobno chodzi nam o to samo.

niedziela, 15 kwietnia 2012

things don't have to be this way. catch me on a better day.

obiecałam sobie, że nie dam się zmanipulować. że gdy dopadnie mnie poważne dorosłe życie, nie zmienię się w kogoś kim do tej pory gardziłam. nie palę za sobą mostów, w końcu w ciągu ostatnich trzech lat poznałam najwspanialszych ludzi pod słońcem i przeżyłam z nimi najszaleńsze przygody.

ten ostatni miesiąc przewrócił życie paru osób do góry nogami. i mimo, że na pierwszy rzut oka nie wygląda to dobrze, myślę, że to my wygramy tę bitwę.  te wszystkie rewolucje sprawiły też, że pewne więzy się zacieśniły, a zakurzone relacje powróciły po długiej przerwie.

korporacja da mi w kość, wiem to od początku. ale gdyby było zbyt pięknie i idealnie jaki to wszystko miałoby sens? 

fakt, że sprawa lipca pozostaje wciąż pod znakiem zapytania doprowadza mnie do szału i ciągłych frustracji. w jakimś stopniu pogodziłam się z tym, że to będzie jedna z tych sytuacji kiedy trzeba iść za zdrowym rozsądkiem i odpuścić, ale jednak to boli mimo wszystko.

poniedziałek, 5 marca 2012

sometimes I think, I would float away, if this sadness did not weigh me down.

ta jedna jedyna dobra wiadomość, tak bardzo potrzebna czasem przychodzi. i to w tym najbardziej odpowiednim momencie. to tak abstrakcyjne, że aż prawdziwe. ale co będzie dalej? jeszcze nie wiadomo.

środa, 29 lutego 2012

and I go crazy cause here isn’t where I wanna be. and satisfaction feels like a distant memory.

za każdym razem mam nadzieję, że limit złych wiadomości się wyczerpał na najbliższe dni/tygodnie/miesiące, ale nie, ich wciąż przybywa. każda kolejna coraz bardziej próbuje mnie zepchnąć z tego stołka, na który przez ostatnie dwa lata z takim trudem próbowałam się wspiąć. czuję, że jeszcze jedna taka i spadnę z hukiem.

najważniejsza rzecz jakiej mi teraz potrzeba to jedna jedyna dobra wiadomość.

sobota, 11 lutego 2012

after years of waiting nothing came.

kiedy mówię, że podejmuję taką decyzje, bo nie mam innego wyjścia oszukuję. zawsze jest jakieś inne wyjście. nie mam na nie chyba jednak wystarczającej siły i odwagi. wszystko się wali w tym 2012 roku. a ja nie mam pomysłów jak sobie z tym poradzić. wręcz zdecydowanie sobie nie radzę. i robi się niebezpiecznie.

poniedziałek, 6 lutego 2012

this is beginning to feel like the long winded blues of the never. this is beginning to feel like it's curling up slowly and finding a throat to choke.

wszystko rozsypało się na podłodze, a ja nie mam pudełka by to pozbierać.

gapienie się w ścianę, gapienie się w monitor, gapienie się spod zamkniętych powiek.

albowiem nie ma stałych rzeczy na tym świecie.

alkoholowo-melanżowy głód.


breaking bad, mówię wam. zaciągam się jak najpiękniejszym papierosem po długiej przerwie.

piątek, 27 stycznia 2012

bowiem boli. nie przestanie i ja nie przestanę. bo nakręcam się. i przeciwbóle gromadzę na później.

miesiąc minął. i wszystko poszło zgodnie z założeniem. już nie wypatruję, nie czekam. serce już nie bije mocniej. szukam innych możliwości. 

idzie nowe. na razie to tylko zupełnie czysty dysk w moim komputerze. ale to coś niecodziennego, coś z czym trudno mi się pogodzić. 

i nie lubię dużych liter, wybaczcie.

piątek, 6 stycznia 2012

I want to start over, I want to be winning ,way out of sync from the beginning.

dałam się zbić z tropu, podejść jak głupia. i mogę winić za to tylko siebie. i winię, ale jednocześnie nie żałuję. będą z tego dni, może miesiące ciemności i smutku, ale trudno. nawet moje sny są smutne i próbują mi przemówić do rozsądku. 

na ten rok nie robię planów, nie składam przyrzeczeń, nie spisuję list. nigdy nie miało to chyba w moim przypadku większego sensu, zresztą byłaby to co roku ta sama lista, te same plany, te same przyrzeczenia. się zobaczy co będzie.

uwielbiam widok z okna mojego pokoju, szczególnie nocą. jest tak chłodny i surowy, że masz ochotę założyć bluzę, tak wciągający, że nie możesz oderwać wzroku.

the national - available.