czwartek, 31 marca 2011

I ride this ropes alone beneath the sulfur sky. everywhere I roam life is one big lie.

przez ostatnie kilka miesięcy udało mi się nabrać dystansu do wielu gnębiących mnie spraw. wiem już jak (nie) reagować na idiotyczne teksty mojej matki, mam też kilka odpowiedzi na ciągle powtarzające się pytania, nie tylko te w mojej głowie. oprócz tego niczego nie udało mi się ustabilizować jeszcze. ale obrałam metodę małych kroków i wszystko wciąż przede mną. najpierw mieszkanie. zmiana otoczenia jest mi teraz bardzo potrzebna. bo czasem jest tak, że miejsca się wypalają i oprócz złej energii nie dają ci już nic od siebie.

na szczęście to miasto nie ma jeszcze nawet pierwszych objawów wypalenia. tydzień temu jadąc samochodem przez zatłoczone ulice innej jego części znów dostrzegłam piękno i urok. i już wtedy zaczęłam tęsknić.bo wiosną zdecydowanie wygląda najpiękniej.

ostatnie 10dni odkryło przede mną sporo nowej muzyki. dobrze mi to zrobiło, bo wcześniej jakoś nie miałam do tego głowy i czasu.

nadchodzi czas na spełnienie kolejnego marzenia sprzed lat. 

śni mi się berlin. polećmy gdzieś za 7euro.

niedziela, 20 marca 2011

the promises we made were not enough, the prayers that we prayed were like a drug, the secrets that we sold were never known.

takie filmy jak Wyśnione miłości wzbudzają we mnie mnóstwo emocji(ostatnim filmem, który tak na mnie podziałał był chyba Broken english). to jeden z tych filmów, gdzie wszystko do siebie pasuje, każdy element jest dokładnie taki, jaki powinien być. aktorzy, ich wygląd, fryzura, styl ubierania, mimika twarzy, gesty, sposób mówienia, muzyka, kolorystyka, dialogi, montaż, itp. a najlepsze i tak jest na początku i na końcu, to relacje pomiędzy parą głównych bohaterów, ich szydercze spojrzenia, lekceważące palenie papierosa i cała reszta. i jeszcze aktor grający Nicolasa, tak bardzo przypominający pewnego ukraińca, którego swego czasu spotykałam na rosyjskich imprezach, a w którym całkiem długo się skrycie z m. kochałyśmy. dziś już nie pamiętam jego imienia.

zostałam brutalnie pozbawiona stałego dostępu do świata, co na początku bardzo podcięło mi skrzydła, ale teraz to dla mnie większa mobilizacja do zmian.

nagłe zwroty akcji wytrącają mnie z równowagi, zwłaszcza wtedy, gdy mam już w głowie poukładaną rzeczywistość na najbliższe dni. znów przyszło mi dokonać wyboru, zadecydować, co tak naprawdę jest dla mnie ważniejsze. i tak, musiałam przewrócić do góry nogami cały zbliżający się tydzień, zrezygnować z paru ważnych sytuacji na rzecz wyższego dobra. ale patrząc z innej perspektywy szybciej poskładam się do kupy i wrócę do sklejania mojego życia w jedną całość. chociaż czuję, że to będzie jakby zaczynanie wszystkiego od początku.

sobota, 12 marca 2011

jeden z cudownych dni, bo prawie ziścił się plan.

no cóż, moje życie też nie jest idealne, do ideału to mu wręcz bardzo daleko, ale staram się za to nie winić nikogo innego tylko siebie. a coraz częściej mam wrażenie, że ludzie lubią obarczać winą za swoje niepowodzenia cały otaczający ich świat. trochę niedorzeczne. 

a ja wciąż walczę z demonami i dopada mnie refleksja co się stanie kiedy je wreszcie pokonam(a niektóre są coraz słabszym przeciwnikiem). pojawią się nowe czy będę już żyć długo i szczęśliwie. którą opcję wybierasz? bo ja już wiem.

niedziela, 6 marca 2011

that bloody mary's lacking a tabasco, remember when he used to be a rascal?

kilka ekscytujących momentów. zbliżająca się impreza. dreszcz emocji. radość gdzieś tam w środku, kiedy kupujesz pierwszy w tym roku koncertowy bilet w empiku. satysfakcja, kiedy kupujesz wreszcie upragnione od kilku miesięcy buty. i co z tego, że na kredyt. promienie słońca, które, jak się okazuje, są ci tak bardzo potrzebne. kilka godzin intensywnego wysiłku i dobrej zabawy. shameless jako serial, który przypomina ci o tym jak bardzo kochasz takie totalnie popieprzone historie. dużo guilty pleasures, których absolutnie się nie wstydzisz. drobne przyjemności. dla takich momentów się chce, ale to wciąż za mało.

i na moment zapominasz, że kwiecień będzie tak cholernie smutnym i nudnym miesiącem.

wtorek, 1 marca 2011

in weekest moments I weep 'cause I like the way tears fit my cheek.

brak czasu na wiele rzeczy. wychodzę rano, wracam późnym wieczorem. czasem to dobrze, bo duszę się już w tym otoczeniu do którego muszę wracać po pracy. ale jeszcze trochę, jeszcze parę tygodni i atmosfera się oczyści. może w kolejnym nowym miejscu wreszcie się ułoży.

długo zastanawiałam się jak można nazwać postawę, którą ostatnio przybrałam. na początku wydawało mi się, że to ucieczka, ukrywanie się nie wiadomo przed czym. teraz myślę, że to rodzaj zdystansowania się. możliwe, że to dobry moment na zwrócenie swojej uwagi na kilka innych ważnych kwestii. stawiam też na działania, ciągłe gadanie o ogarnianiu swojego życia już mnie zaczęło irytować, bo w moim przypadku, oprócz kilku przebłysków, kończyło się zawsze na gadaniu.

chciałabym czasem pozwolić sobie na nutę radości i spontaniczności, zbyt często jednak na wszystko reaguję zimnym profesjonalizmem.

wszystkie plany ostatnich tygodni przesuwają się o kilka miesięcy. ta uczelnia zdecydowanie mnie nie lubi.