sobota, 23 lipca 2011

we wait for whatever comes around.

nie mam już siły na to życie. żałuje, że nie można go zamrozić na jakiś czas jak konta na fejsie. to aż do mnie nie podobne, snuję się po domu jak duch, a policzki nieustannie pokryte mam łzami bezsilności. nikt i nic innego tak konsekwentnie nie potrafi wycisnąć ze mnie tylu pokładów niemocy. co gorsza, coraz częściej myślę, że w krk też nic dobrego mnie nie czeka, bo przecież nic już nie jest takie jak się wydawało. kurtyna opadła i tym bardziej boli. przeszywa na wskroś. myślę o wyjeździe gdzieś daleko, myślę o bardzo destrukcyjnych rzeczach, na które kiedyś bym się nie odważyła, a teraz kiedy rozsądek ustąpił miejsca dewizie mam wyjebane wszystko się może zdarzyć.

żołądek ściśnięty, serce podchodzi do gardła, w ustach gorzki smak, zbiera cię na wymioty.

piątek, 15 lipca 2011

always crashing to the ground. always from the same height.

kilka dni nad morzem pozwoliło na jakiś czas swobodnie oddychać. po powrocie jednak znów wróciła niepewność i poczucie pustki. powracają te same wątpliwości. i werteryzm. co robić, jak żyć. staram się jednak z całych sił zachować względny spokój ducha. powtarzam sobie, że ciągłe chodzenie na wkurwie w niczym mi nie pomoże, a tylko odsunie wszystko co ważne i potrzebne. jestem więc radośniejszą wersją siebie i rzeczywiście wydaje się wtedy, że wszystko i wszyscy dookoła inaczej na mnie patrzą.

szalone życie po godzinach wciąż mnie bawi i sprawia mnóstwo frajdy. żałuję tylko, że zaczęłam tak spędzać czas parę lat za późno, ale mimo wszystko i tak cieszę się, że w ogóle zaczęłam.